Toniemy w śmieciach

Temat zaśmieconego środowiska jest tematem trudnym. Niby wszyscy wiemy, z czym się mierzymy, bo problem jest ogólnoświatowy, jednak gdy skupimy się na naszym polskim podwórku, okazuje się, że nie odbiegamy od złej, światowej normy. Ja jednak chciałabym dotknąć tych obszarów naszego kraju, które statystycznemu Kowalskiemu kojarzą się z czystością, naturą, sielskością, wydawałoby się, wolnych od śmieci – polskich wsi i lasów. Mieszkam na wsi ponad 5 lat, co wystarczy, by podzielić się obserwacjami.

Wieś czy miasto? Kto przoduje?

Czy mój rodzinny Poznań jest mniej zaśmiecony? Nie! Śmieci walają się wszędzie: przy drogach, na ulicach, na torowiskach tramwajowych, w parkach, na trawnikach, wzdłuż Warty. To, co wyławia się po spuszczeniu wody z dna Jeziora Maltańskiego, szokuje wszystkich. Wydaje się (przynajmniej większości mieszczuchów tak się wydaje), że polska wieś, w przeciwieństwie do miast, jest wolna od śmieci. Z czego to wynika? Myślę, że ze stereotypu sielskości, bliskości natury. Jeśli Ty także nosisz w sobie obraz takiej wsi, niestety, rozczaruję Cię.

Śmieci są wszędzie

Wszędzie! W lasach, na polnych drogach, w rowach melioracyjnych, na poboczach dróg gminnych, na przystankach komunikacyjnych, torach kolejowych. Szkło, plastik, kartony, opony i inne części samochodowe, materiały poremontowe, zepsuty sprzęt AGD i zabawki, szmaty, opakowania po jedzeniu na wynos z wiodących sieciowych fast foodów, sznurek i folia rolnicza, baniaki po środkach ochrony roślin i nawozach.

Kiedy kupiłam dom na wsi i przystąpiłam do ogarniania przydomowego ogródka, musiałam najpierw wywieźć z niego niezliczoną ilość taczek śmieci. Królowały butelki po alkoholu i zepsute dziecięce zabawki oraz strzępy starej odzieży. Przez ponad 5 lat w mojej okolicy nic się nie zmieniło.

Mniej więcej 3 lata temu zorganizowano na Instagramie challenge z hasztagiem #naprawdepostronienatury, w którym „zbieracze” wrzucali zdjęcia zebranych podczas spacerów śmieci. Wzięłam udział. Podczas codziennych spacerów z psem zbierałam przydrożne śmieci, a foty dodawałam na swój profil na Insta i oznaczałam. Skutek? Zgadnij! Mnóstwo osób zrobiło „unfollow”; kilka odważyło się na uzasadnienie: „Tak tu kiedyś było ładnie – kwiatki, drzewa, zachody słońca, a teraz tylko śmieci i śmieci”. Cóż, idźcie z Bogiem, jeśli drażni Was widok tego, co wyciągnę z krzaków lub spod drzewa, zanim pstryknę ładną fotkę.

Challenge na Insta dawno dobiegł końca, ale dla mnie nadal trwa. Generalnie zbieram śmieci ciągle z tych samych poboczy i jest to orka na ugorze. Gdy skończę prawą stronę pobocza, lewa jest już ponownie zasłana syfem. Prym wiodą tzw. małpki. Ogólnie stwierdziłam, że po śmieciach można poznać preferencje zakupowe Polaków. Zapytaj mnie, a powiem Ci, która firma nigdy nie splajtuje ;)

Ale do brzegu…

Zaczęłam edukować okoliczną ludność w kwestiach ekologii. Wrzucałam na Facebooka zdjęcia zebranych w okolicy śmieci, bo mam w „znajomych” sąsiadów bliższych i dalszych. Z kilkoma sąsiadami świadomymi i proekologicznymi wystosowaliśmy do gminy wniosek o zamontowanie przy najbardziej zaśmieconej drodze tablic „Zakaz wyrzucania śmieci”. Skutek? Przez kilka miesięcy śmieci było faktycznie trochę mniej, ale po roku tablice tak się okolicznym mieszkańcom wpisały w krajobraz, że przestali na nie reagować. Mamy we wsi takiego asa, który idąc drogą zatrzymał się pod tablicą, wyciągnął z kieszeni małpkę, opróżnił i ciepnął pod tablicę.

Przypadek drugi… Pewnego dnia natknęłam się na pełną śmieci reklamówkę pod drzewem w alei lipowej. Przytargałam ją na własne podwórko, wysypałam, by posegregować zawartość i wyrzucić do odpowiednich worków i pojemników. Wśród śmieci znalazłam kilka paragonów. Jeden z nich był wystawiony za usługę tomografii komputerowej z kontrastem. Bingo! Nasza wieś jest maleńka, więc świetnie wiedziałam, kto w dniu wskazanym na paragonie miał wykonywane powyższe badanie! Zgadzała się również sieć telefonii komórkowej na drugim paragonie za doładowanie karty oraz zamiłowanie do marki piwa i energetyków, na zakup których wskazywał trzeci paragon. Początkowo pomyślałam o zaangażowaniu Straży Miejskiej, ale znając trudną sytuację rodziny, z której pochodzi sprawca, odpuściłam. Poprosiłam jego matkę, by skontaktował się ze mną w sprawie odbioru paragonów, jednocześnie informując ją o moim znalezisku. Koleś olał sprawę. Od wspólnego znajomego dowiedziałam się, że powiedział: „jak Gocha zbiera, to niech dalej zbiera”. A jakże, nadal śmieci! Teraz jednak, nauczony doświadczeniem, dba o zabieranie „dowodów”.

Wiem, że wiele osób wyrzuca te śmieci bezczelnie i świadomie. Podjęłam kolejny krok – zrobiłam grafikę, przedstawiającą skutki zaśmiecania ze wskazaniem czasu rozkładu śmieci w środowisku. Wydrukowałam, powiesiłam na tablicy we wsi. Następnego dnia rano już jej nie było. Do dzisiaj nie wiem, czy ktoś zdarł, by powiesić sobie na lodówce, czy nie chciał, by wiedza przedstawiona na plakacie dotarła do mieszkańców.

Toniemy w morzu śmieci, a przede wszystkim szkła. Plastik to zupełnie inna historia. O ile latem, w dniu odbioru odpadów segregowanych, widuję worki z plastikiem przed domami, o tyle zimą wiele gospodarstw w cudowny sposób nie generuje plastikowych odpadów! Co się z nimi dzieje? Poznasz po dymie z kominów.

Czy tak jest wszędzie?

Myślałam, że tylko w moim regionie wsie mają z tym problem, ale okazuje się, że to problem ogólnopolski. Komunikują mi to znajomi z Borów Tucholskich, zachodniopomorskiego, Mazur, Bieszczadów, Podlasia – praktycznie z całej Polski. Koleżanka, która wyemigrowała po „twórczy spokój” właśnie na Podlasie, jest przez ludność tubylczą szkalowana za to, że walczy ze spalaniem śmieci w piecach i wyrzucaniem tzw. gabarytów do lasu. À propos gabarytów. Znajomy, mieszkający również bliżej wschodniej granicy kraju, podczas akcji sprzątania okolicy, znalazł w lesie sedes ze spłuczką. Jednym słowem – dla śmiecących nie ma ograniczeń.

Jak to zakończyć?

Pytanie wydaje się być retorycznym. Myślałam, że problem rozwiążą młodzi ludzie – większa świadomość, edukacja… Okazuje się, że niekoniecznie. Bo jak można bazować na „świadomości ekologicznej” człowieka w wieku 26 lat, który rozbebesza zepsutą lodówkę, części metalowe wywozi na złom, ale to, czego na złom nie da się wywieźć, pali we własnym ogrodzie? Niecałe 100 metrów dalej dym z ogniska wdychają jego maleńkie dzieci.

***

Nie przez przypadek piszę o tym 22 kwietnia. Obchodzimy dzisiaj Światowy Dzień Ziemi. Co roku fundujemy naszej planecie święto, a śmieci wciąż przybywa. Podcinamy gałąź, na której siedzimy i ciągle jesteśmy ślepi na własne zachowania, nawet w promieniu kilkuset metrów wokół własnych domów.